23 lutego br., – od samego rana czekałyśmy na zwieńczenie, czyli na pączki!!! Ale to nie takie proste, ponieważ postanowiłyśmy same je przygotować. Więc należało zarobić drożdże i poczekać aż urosną. Przesiałyśmy mąkę, dodałyśmy cukier, rozdzieliłyśmy jajka, ponieważ są potrzebne same żółtka i stopniowo dodawałyśmy stopiony tłuszcz. Trzeba mieć sporo siły aby dobrze wyrobić ciasto. Dodając drożdże, które już zwiększyły swoją objętość, musiałyśmy się zmieniać, ponieważ brakowało sił, a tu ciągle trzeba wklepywać powietrze, aby pączki dobrze urosły. Gotowe ciasto odstawiłyśmy do czasu, kiedy samo zaczęło wychodzić z miski i należało formować pączusie i dodać jakieś nadzienie.
Nasze wypieki powstawały w bardzo dynamicznym tempie, ale jeszcze szybciej znikały . Największy rekord pobiła jedna z naszych koleżanek – Julia , która zjadła dziesięć pączków , zaraz za nią była Lidka , która miała na koncie dziewięć zjedzonych pączków. Przy wyrabianiu ciasta , jak i pieczeniu miałyśmy świetny ubaw. Śmiechu było niemało. Obsypywałyśmy się mąką i oczywiście siostra robiła zdjęcia.
W porze kolacji poszłyśmy zrobić jeszcze parę chruścików. Myślałyśmy , że będzie ich za mało i narobimy sobie tylko smaka. Okazało się zupełnie inaczej . Nikt nie mógł patrzeć w stronę pięknie wyłożonych i posypanych cukrem pudrem faworków. Byłyśmy … objedzone 😀 .
Na szczęście tego dnia, wieczorem, przyjechała do nas instruktorka zumby – pani Monika . Dała nam ostry wycisk i pot lał się z każdej strony. Dzięki temu mogłyśmy spalić pączkowe kalorie, oraz bardzo fajnie i aktywnie spędzić czas. Pani Monika zaraziła nas swoją energią i entuzjazmem do tańca, więc choć nie łatwo było dotrzymać kroku naszej nauczycielce, to jednak tańczyłyśmy wytrwale.
To był dzień obfity nie tylko w pączki, ale również we wrażenia.